Wyprzedaż zdjęcie Z życia wzięte. Katowickie środowisko artystyczne oczami grafika

Z życia wzięte. Katowickie środowisko artystyczne oczami grafika

Wydawnictwo:

ISBN/ISSN: 978-83-7164-756-7
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 176

12,50 zł

więcej mniej

Trzeba mieć usposobienie i talent Henryka Bzdoka, czyli po prostu być Henrykiem Bzdokiem, by potrafić za pomocą jednego obrazu i czasem tylko kilku dialogowanych fraz opisać sytuację, jej bohaterów, uzupełnić osobistą refleksją, znaleźć puentę, stworzyć skrót myślowy w obrazie, okraszając rzecz całą — słowno-graficzną — humorem, odrobiną złośliwości, uśmiechem. Kiedy cztery lata temu ukazało się pierwsze wydanie Anegdot, wiadomo było, że musi powstać kolejne. I oto jest! Henryk Bzdok okazał się swoistym fenomenem — artystą nie tylko warsztatu graficznego, ale też słowa, dysponującym znakomitą pamięcią i wielkim zmysłem obserwacji. Coś, co uprawia na pograniczu obrazu i słowa, to nowa dziedzina sztuki — SZTUKA ANEGDOTY. Jak powstaje? Po pierwsze trzeba zwyczajną, zdawałoby się przed laty, sytuację wysupłać z zakamarków pamięci (swojej lub cudzej!), aby przeobrazić ją w anegdotę. Albo… samemu ją stworzyć na podstawie prawdopodobnego zdarzenia, nadać jej cechy autentyczności, sprawdzalności i oczywiście… wiarygodności. W takiej sytuacji autor zawsze musi być gotowy na odparowywanie złośliwości ze strony bohaterów takichże zapisków. Czym innym jest znalezienie ekwiwalentu graficznego dla opowiadanej anegdoty. Może więc Bzdokowa anegdota funkcjonować jako słowo (od tego się zaczyna!), jako obraz, ale najciekawszą wersją jest ta serwowana już po raz drugi w znacznie obszerniejszym wydaniu Anegdot. Słowo „serwowana” jest na miejscu, znaczna bowiem część opowiastek obraca się wokół gastronomii, czyli usytuowanych „na szlaku” rozmaitych bistro, barów, restauracji, ze znanymi w minionych latach szyldami. Jeśli trzymać się gastronomicznej nomenklatury, łatwo zauważyć, że są to dania lekkostrawne, przyrządzone z najwyższą finezją, znakomicie doprawione (czasem na ostro), ale dania jakże swojskie! Są znakomitymi przystawkami, jak francuskie hors d’oevres wyrafinowane, zaskakujące, sprawiające, że po jednej apetyt rośnie na więcej. Anegdoty Henryka Bzdoka mają jeszcze jedną fantastyczną cechę — czytelnik tych mikroopowiastek wcale nie musi na co dzień funkcjonować w środowisku artystycznym Śląska. Od pierwszych słów dowiaduje się, z kim ma do czynienia, a to z „orłem plakatu polskiego”, „nie tylko znakomitym malarzem ale i cyklistą”, „znakomitym grafikiem i takimże palaczem”, a to z „profesorem Politechniki Śląskiej, fanem fusbalu”, z „artystą posiadającym umiejętność tworzenia wspaniałych pejzaży”, „ze znakomitym publicystą i felietonistą” itd. Identyfikacja jest pełna: po nazwisku, stanowisku, czasem miejscu zamieszkania, po upodobaniach gastronomicznych, po wadach (ale dobrotliwie), zaletach, poczuciu humoru (lub jego braku). Są zatem Anegdoty Henryka Bzdoka niebywałym zapisem kilkudziesięciu lat życia artystycznego przede wszystkim Katowic, ale nie tylko. Artyści, jak się tylko dało w socrealistycznym realizmie, wyjeżdżali za granicę — do DDR, sąsiadów na wschodzie lub południu, a w ostatnich latach odwiedzają całkiem egzotyczne rubieże. Stamtąd też przybywają znajomi i przyjaciele — ich również nie omija los bycia bohaterem kolejnej anegdoty. Czy po latach może okazać się, że kogo nie ma w Anegdotach, nie istniał w ogóle? W nich bowiem zostało opisane prawdziwe życie śląskiej bohemy, tu można znaleźć nieupozowanych twórców dzieł wszelkich. Rzeczywiste jest to, co opowiadamy po latach, co pamiętamy, co jest naszą kreacją — życie jak sztuka… Nie odda tego żaden obraz, chociażby najlepiej namalowany, żadna biografia, żaden najpiękniej wydany album, żadna, nawet najbardziej przemyślana wystawa. Z biegiem lat ulatują nazwiska, zacierają się twarze, znikają miejsca i adresy. Pozostają anegdoty… „A pamiętasz, jak…” (Słowo wstępu Wiesławy Konopelskiej)

Źródło: www.slaskwn.com.pl